niedziela, 22 maja 2011

Normandia, czyli miejsce ucieczki paryskich mieszczuchów

Pierwsze nasze spotkanie z Normandią nie obiecywało świetlanej przyszłości. Region ten, nazywany mało romantycznie "nocnikiem Francji", zraszany jest licznymi deszczami i smagany wichrami. I tak nas też przywitał podczas naszej sierpniowej wyprawy do monetowskiego Etretat. Ponadto był to okres wakacyjny, więc oczywiście tłumów turystów i paryżan nie odstraszyła nawet niesprzyjająca pogoda. "Nic to" pomyślałam sobie, "są ładniejsze miejsca we Francji".

Tym razem jednak było inaczej. Maj to nie miesiąc wakacyjny, więc ludzi było zdecydowanie mniej, ba, większość z nich stanowili "emeryci i renciści". Trafiliśmy na chyba jeden z nielicznych bezdeszczowych dni, było wietrznie, lecz słonecznie. Leniwie snujący się po nadmorskiej promenadzie wczasowicze, pary wylegujące się na plaży. I my zalegliśmy na rozgrzanych otoczakach, bo udzieliła nam się senna atmosfera, tak inna od zabieganego, hałaśliwego Paryża. Tu jedyny hałas stanowił szum fal, a to jeden z tych dźwięków, który nigdy hałasem nie będzie.

 

Najpierw zawitaliśmy do miasteczka Fecamp...
 

 ...gdzie zatrzymaliśmy się na typowe normandzkie (i bretońskie także) przysmaki:

- małże z frytkami (moules frites)

-naleśniki na słono, robione z mąki gryczanej (zwane galettes)

 
Sałatę także podawali w specjalnie uformowanym naleśniku
-popite miejscowym cydrem

 

Porcje były gigantyczne, więc na mechaniczne pytanie kelnera "a może p'tit dessert?", byłam w stanie wyjąkać tylko "raczej nie". 
Potem przenieśliśmy się do Yport, leżącego pomiędzy Fecamp a Etretat, niesamowitego miasteczka, w którym leniwa atmosfera wypoczynkowej miejscowości kontrastuje z potęgą natury, pod postacią surowych, dominujących klifów. 

 
Yport. To co na pierwszym planie wygląda jak piaskowe błoto, w rzeczywistości było twardą skalistą powierzchnią, obklejoną glonami i owocami morza, które zresztą zbierają ludzie po prawej stronie zdjęcia.

 
Miałam wrażenie, że zza któregoś domku wyłoni się Tadzio, odprowadzany wzrokiem przez Aschenbacha.

 

 

 

 

 
Skalista plaża, przybierająca najdziwniejsze formy.

wtorek, 22 lutego 2011

A to Paryż właśnie!

Chociaż często narzekam na mieszkanie w Paryżu, na pewno nie można mu odmówić pewnych zalet- jest różnorodny, często zaskakuje, a można się tu spodziewać...no może nie wszystkiego, ale na pewno wielu rzeczy. Ostatnio na własne oczy widziałam koguty między Notre-Dame, a Conciergerie. Ale po kolei.

W IX w. zbudowano most pomiędzy wyspą Cité, a prawym brzegiem Sekwany- most o nazwie Grand-Pont.  Stały tam stragany, a później i domy handlarzy. Zabudowania te dwa razy spłonęły, raz w XVI (po czym most nazywano Mostem Ptaków lub Mostem Kupców), a drugi raz w wieku XIX. Po drugim pożarze zakazano zabudowy i handlu na moście, nazwanym dziś na pamiątkę tamtych dni Pont au Change (czyli Most Wymiany, czyli po prostu handlu). A dlaczego Most Ptaków? Otóż w niedziele i święta handlowano tam ptactwem. I ten zwyczaj zachował się do dziś, przeniesiono jedynie sam rynek w pobliże mostu, na Place Louis-Lépine. A codziennie można tam zaopatrzyć się w kwiaty. 

Wiedziałam o jego istnieniu, dlatego szybko zrozumiałam skąd to "kukuryku" odbijające się echem po falach Sekwany.


 
Kanarki, aleksandretty, zeberki, papużki faliste...

 
...i dorodny kogut.

 

 
Nieprzyzwoity gołąb pokazujący, że ma nas głęboko.

 

 

środa, 19 stycznia 2011

Buon Natale!

W końcu zebrałam się w sobie, by opisać Boże Narodzenie spędzone we Włoszech. Była to wielka wyprawa (prezenty, pudło specjalnie przeze mnie na tę okazję upieczonych ciastek korzennych, łańcuchy w bagażniku, a na kolanach kot, trzęsący się ze zdenerwowania), a dla mnie ponadto niesamowite doświadczenie- po raz pierwszy bowiem spędzałam święta poza granicami Polski. Postanowiłam nie rozpaczać z tego powodu i wykorzystać okazję, by przyjrzeć się zwyczajom panującym w innym kraju.

Co odkryłam? Że tak naprawdę każdy ma jakąś tradycję obchodzenia świąt (pamiętacie frytki na Święto Dziękczynienia rodziny Van Der Woodsen? :) i trudno je porównywać i oceniać, nie ma lepszej/gorszej. Poza tym zastanawiałam się czego tak naprawdę będzie mi najbardziej brakować, co ocenię jako element konieczny by czuć atmosferę świąteczną. Okazało się, że nie jedzenie i nie opłatek (jedzenie jest, tyle że inne:), nie choinka, bo ta też jest (mimo bardzo silnej tradycji szopek). Otóż najbardziej brakowało mi ...kolęd! Uświadomiłam sobie, że w Polsce kolędy są wszędzie- w radio, w telewizji, w supermarkecie, śpiewają je chóry kościelne i Andrzej Piaseczny). Apogeum następuje w wigilię. Zawsze ubieram przez kilka godzin choinkę słuchając na przemian to radia, to telewizji. A tu...nic. Jakieś panie prezenterki w czerwonych gorsetach z futerkiem i to wszystko.

Wracając do szopki- we Włoszech to właśnie ona jest jedną z najważniejszych tradycji bożonarodzeniowych. I to nie tam jakaś z piernika czy z kartonu, o nie. Solidna konstrukcja, zaadoptowanie do sytuacji mieszkaniowej (korytarz? róg pokoju? klatka schodowa?), fantazja (kwiaty, piasek, kamienie, papierowe skały, fontanny i pustynne ogniska). No jednym słowem- poważna sprawa. Figurki coraz częściej plastikowe, bo taniej, ale prawdziwi hobbyści takowymi się nie zhańbią.Figurki gliniane czy ceramiczne kosztują fortunę, przybierają zaś coraz ciekawsze formy (poza Świętą Rodziną i Trzema Królami- różni pasterze, przedstawiciele różnych zawodów, a ostatnio coraz częściej celebryci, np ...Michael Jackson, czy Berlusconi). Niektóre mają szaty z prawdziwych tkanin (typowe dla Neapolu). Najbardziej zaskoczyło mnie jak P. zaczął wyciągać z szafy swoje szopkowe wyposażenie z pietyzmem wygładzając jakby papier pakowy we wzorki moro i mówiąc "teraz już ciężko kupić dobry papier na skały, te co obecnie produkują to do niczego są", po czym pokłócił się z siostrą do kogo należą poszczególne figurki.

To szopka P.
Przejdźmy teraz do omówienia części zasadniczej,czyli jedzenia! Rzeczą łatwą do przewidzenia jest fakt i jedzenie stanowi rdzeń włoskich tradycji bożonarodzeniowych. 24 grudnia je się bezmięsną kolację. Mama P., jako kobieta nowoczesna, zaserwowała nam: koktajl z krewetek, ośmiornicę, homara, spaghetti alle vongole (vongole to rodzaj małż, zwany "małżami Wenus" ponoć) i rybę z ziemniakami. Czy mam dodawać, że nie lubię owoców morza? Ja ze swojej strony przygotowałam barszcz z uszkami, P. mnie namówił, mówiąc, że to będą w stanie zaakceptować. Owszem, smakowało im.

25 grudnia je się najważniejszy posiłek, wielodaniowy, w gronie rodziny.

Zaczyna się od małych pierożków cappelletti w rosole. Nie wiem czy je się je w całych Włoszech, ale jest to jedno z najbardziej tradycyjnych dań bożonarodzeniowych. Ciotka P. jest specjalistką, robi ich co roku kilka tysięcy, rozdając sąsiadom i znajomym (ponoć coraz mniej osób je robi, bo też coraz mnie osób umie je robić- dlatego takie osoby jak ona są bardzo cenione).

Cappelletti w wielkim garze. Je się oczywiście z parmezanem.

Potem następuje parada mięs, warzyw i sałatek, z których najbardziej charakterystyczne jest pieczone jagnię.

Nadziewany kapłon, specjalność drugiej ciotki.

Wydawało mi się, że idzie mi dobrze, kiedy na stół wjechały ciasta i słodycze. Znajdując w swym żołądku ostatnie wolne miejsca spróbowałam wszystkiego.

Panforte- typowe toskańskie ciasto bożonarodzeniowe.Podobnie jak nasze ma w swym składzie dużo miodu i bakalii, jest bardzo słodkie, o lepko-ciągnącej konsystencji.

Po tym wszystkim stwierdziłam, że muszę zaczerpnąć świeżego powietrza!



 
Wzgórza Umbrii

Przez następny tydzień oddawaliśmy się słodkiemu lenistwu i obżarstwu. Zwiedzaliśmy okolice i okoliczne knajpy. Po tygodniu zaś nadeszła następna okazja do jedzenia, czyli sylwester. Bo we Włoszech i na sylwestra się głównie je. Dopiero po północy idzie się potańczyć. Nasz sylwester był całkowicie kulinarno-domowy.


Zaczęliśmy od grzanek z truflami, następnie na stół wjechało Cotechino, coś w rodzaju kiełbasy gotowanej z soczewicą, typowe danie sylwestrowe.

Cotechino

Potem danie główne, czyli ryba z "chipsami" ziemniaczanymi.


I na deser panettone, kolejne ciasto typowe dla świąt Bożego Narodzenia,


oraz winogrona- tradycyjny przesąd noworoczny mówi, że im więcej się ich zje, tym więcej będzie się miało pieniędzy w Nowym Roku.